Krótka historia jak powstał pomysł tego wyjazdu...
Pomysł tego wyjazdu mniej więcej narodził się w ten sposób i w takich okolicznościach:
Wyjeżdżając z Polski, zamknąłem za sobą pewien etap życia. Przestałem uczyć ludzi biegać na nartach i organizować szkolenia. Przestałem również startować w zawodach narciarskich. Zacząłem korzystać z tego, co próbowałem przekazać ludziom podczas moich szkoleń. Beztrosko biegając w miarę poprawną techniką w miejscach tak pięknych, jakie oferuje Norwegia, daje mi ogromną przyjemność. Dzięki tej przyjemności z biegania, docieram do pokładów radości i szczęścia, wynikających z tego co się robi w tej chwili i w tym miejscu. Możliwości doznań jakie dają narty biegowe są według mnie nieskończone.
Jeździłem w różne miejsca, odkrywając i poznając tutejszy biegówkowy Raj. Ciekawe jest to, że tak jak bardzo chciałem nauczyć moich uczniów biegać na nartach, tak bardzo zapragnąłem podzielić się z nimi tym, czego doświadczam biegając po Norwegii. Stęskniłem się trochę za ludźmi, których poznałem w Jakuszycach podczas moich szkoleń. Poznałem tam bardzo wielu wspaniałych i ciekawych ludzi.
Takie przemyślenia często towarzyszyły mi podczas moich wędrówek. W ten sposób powstał pewien łańcuch zdarzeń, łączący je po kolei w jeden ciąg. Wszystko zaczęło pasować do siebie, dzięki czemu mogłem zrealizować swoje pragnienie. Pomysł zorganizowania tego tygodnia w Baitostølen narodził się właśnie w taki sposób. Było to oczywiste następstwo, które wykorzystałem, bez chwili namysłu.
Rok wcześniej pod koniec marca przyjechałem do Beitostølen na kilka dni. Biegałem i biwakowałem pod namiotem na obrzeżach gór Jotunheimen. Była przepiękna zima. Duży mróz, mnóstwo śniegu i magiczne światło tworzyły baśniową atmosferę. Podczas tego wyjazdu byłem z psem mojego serdecznego kolegi Łukasza. Łukasz wraz z rodziną polecieli do polski na kilka dni i poprosili mnie o zaopiekowanie się Brunem. Zabrałem Bruna na wycieczkę do Krainy Olbrzymów. Okazało się później, że niechcący zrobiłem mu niezłą szkołę przetrwania. Po powrocie, kiedy słyszał mój głos natychmiast zawracał i wiał ile sił w nogach :). Nie mogę powiedzieć, że o niego nie dbałem. Dostawał regularnie dobre jedzenie i pił ciepłą wodę z termosu. Byłem pewien, że go rozpieszczam :). Kiedy ja biegałem po fantastycznie przygotowanych trasach w miejscach jakie znajduje się raz na 100 lat. Bruno spał sobie słodko w samochodzie opatulony moją puchową kurtką. Oczywiście robiłem mu też rozgrzewające przebieżki, ale chyba ich nie polubił. Myślę, że było dla niego za zimno, temperatura przekraczała – 20 stopni. Trochę za zimno dla poduszkowca.
Podczas ostatniego wieczoru, kiedy szliśmy z Brunem rozbić namiot na nocleg, przytrafiła nam się niecodzienna przygoda. Odeszliśmy od parkingu jakieś kilka kilometrów, może 2 – 3. Wybrałem najbardziej odpowiednie dla nas miejsce, w którym rozbiłem namiot. Było już ciemno, nie pamiętam, która to była godzina. Przygotowałem dla nas spanie i odpiąłem Bruna ze smyczy. Niestety zapomniałem zamknąć namiot. Bruno skorzystał z nadarzającej się okazji i wyskoczył z namiotu. Pobiegł w stronę parkingu, gdzie zostawiłem mój samochód.
– No ładnie. – pomyślałem… – przecież jak go nie znajdę to on kurwa zamarznie… !!!
Czym prędzej założyłem narty i pobiegłem za uciekinieram. Kiedy dobiegłem do parkingu, stał tam jakiś duży samochód na światłach i dwoje starszych ludzi chodziło po parkingu z latarkami jakby czegoś szukali. Podszedłem do nich i zapytałem, czy nie widzieli czasem małego psa ?
– Tam jest. Odparł zapytany
– A pan nie widział czasem kilka godzin temu starszego wysokiego gościa z pulką? Prawdopodobnie udał się w tym kierunku, na swoją hyttę. – Pokazując kierunek w którym rozbiłem namiot.
– Tak widziałem kogoś takiego, ale chwileczkę, złapię tylko tego małego gałgana.
Bruno na szczęście nie uciekał. Było mu zimno, siedział pod samochodem i miał plan spędzić w nim noc. W samochodzie miał cieplutko, ale niestety, nie tym razem. Przywiązałem go do smyczy i wróciłem do tych ludzi.
– Tak widziałem go jakieś 4 godziny temu, był wysoki, ubrany na czarno i ciągnął transportową pulkę wypełnioną karnistrami z wodą.
– Tak, to on – odrzekli. – On ma 80 lat i problemy z sercem, wybrał się sam do hytty na weekend. Nie możemy się do niego dodzwonić i bardzo się martwimy.
– Gdzie jest ta hytta? Zapytałem.
– Jakieś 5 km w tym kierunku – odparł.
– Pobiegnę tam i sprawdzę, czy dotarł na miejsce.
– Naprawdę?
– Tak, dajcie mi swój numer telefonu, zadzwonię do Was jak go znajdę.
– Super. Dziękujemy Ci bardzo.
– Nie ma za co. – Odparłem z uśmiechem i pobiegłem z Brunem śladem, który odcisnęła pulka.
Było bardzo zimno, a my biegliśmy bardzo szybko, żeby się rozgrzać. Mniej więcej po pół godziny dotarliśmy do domku, w którym migotało światło palących się świec w środku.
– Bruno, to chyba tutaj…!
Zajrzałem do środka przez okno i zobaczyłem człowieka grzebiącego coś przy kominku. Zapukałem do drzwi, które po chwili się otworzyły. Stanął w nich bardzo wysoki, silny mężczyzna. Wyglądał na bardzo zdziwionego i w pierwszej chwili myślał, że się zgubiłem i potrzebuję pomocy. Wytłumaczyłem mu cel mojej wizyty i zadzwoniłem do Ivara, bo tak miał na imię facet z parkingu. Porozmawiali chwilę ze sobą, po czym oddał mi telefon i bardzo podziękował. Zamieniliśmy jeszcze kilka zdań, po czym wróciłem do namiotu. Po jakimś czasie dostałem sms od Ivara, że chciałby mi jakoś podziękować i spotkać się ze mną jutro w Beitostølen. Umówiliśmy się na godzinę 11,00. Po dobrej rozgrzewce przed snem położyliśmy się w namiocie i mimo – 22 stopniowego mrozu na zewnątrz, nam było ciepło.
Następnego dnia pojechałem do Baitostølen na umówione spotkanie. Umówiliśmy się w centrum na parkingu koło Kiwi. Byłem nieco wcześniej. Kiedy spacerowałem z Brunem po parkingu, po chwili przyjechał duży terenowy samochód. Ivar wychylił się prze okno i zaprosił mnie do auta.
– Wskakuj.
Wsiedliśmy do samochodu. Iwar bardzo mi dziękował za wczorajszą przysługę. W ramach wdzięczności dał mi butelkę dobrego czerwonego wina. Wypytywał mnie trochę o mój cel pobytu w Jotunheimen. Słuchał mnie z zaciekawieniem, kiedy opowiadałem mu o mojej pasji. Kiedy tak sobie rozmawialiśmy, obwoził mnie po całym miasteczku, w którym mieszkał i pokazywał mi swoje nowe inwestycje. Właśnie zaczął budowę kolejnych domów gościnnych. Okazało się, że Ivar to lokalny biznesmen hotelowy. Ma w Baitostølen ok 50 hytt, które wynajmuje gościom przez cały rok. Kiedy to usłyszałem, od razu zapaliła mi się lampka i opowiedziałem mu mój pomysł, który powstał w danej chwili w mojej głowie.
– To bardzo dobry pomysł – odparł z uśmiechem. – Przyjedź na wiosnę to pokażę Ci taką dużą hyttę. Teraz są tam goście, więc jej nie obejrzysz w środku, ale jest duża i tuż przy trasach biegowych. Mogą w niej mieszkać 23 osoby.
Tak właśnie narodził się pomysł tego tygodniowego pobytu w Beitostølen dla 22 osób.
galu.
Relacje kilku uczestników tej niepowtarzalnej przygody...
Wspaniała wyprawa z nauką i treningiem na biegowych nartach na wspaniałych trasach w krainie Wikingów. Wspaniali ludzie i atmosfera oraz miejsce jakim jest Beitostolen, cieszę się że mogłem poznać kontakt z Bogami!! Tyle ..Czacha…Skoll..
Karol Bromboszcz.
Zbyszku,
Po raz kolejny chcieliśmy Ci podziękować za zorganizowanie naszego spotkania w Beitostolen! Wszystko było na 1000%… Miejsce, dom, ludzie, których do siebie przyciągasz jak magnes… Bo ten wspaniały tydzień stworzyłeś Ty i Ci którymi się otaczasz, bez nich wszystkich – to byłby kolejny sportowy wypad w góry, a tak to była taka eksplozja pozytywnej energii.
Ważne było to, że każdy mógł wybrać sposób w jaki spędzi ten tydzień. Gdzie pojedzie w góry, w jaki sposób może pomóc i jak spędzać czas razem. Zabrałam ze sobą książkę, nawet nie miałam czasu jej wyjąć z torby… Każdy z nas miał na pewno jakieś oczekiwania, ale nas wszystko zaskoczyło pozytywnie, nie sądziłam że to w ogóle jest możliwe.
Spotkaliśmy mnóstwo ciekawych osób – każdy ze swoją historia i pasją życia. Górskie wyprawy…. Kulinaria Marka, zapach świeżego chleba i bułeczek Karola… Kolacja norweska Niny i Hege… Opowieści Wojtków… Wycie psów… Tańce, hulanki, swawole …
Myślę, że warto to byłoby powtórzyć – obojętnie jaką porą roku, chociaż tego pierwszego razu nigdy nie da się powtórzyć. Uściski gorące dla Ciebie i Niny! Mam nadzieję, że uda nam się spotkać w tym roku.
Mariola i Przemek Skowrońscy.
Na jednej z koszulek mam napis: „Kolekcjonuj wspomnienia a nie rzeczy” i tak sobie myślę, że najważniejsze żeby z każdej podróży przywieść przede wszystkim jak najpiękniejsze wspomnienia. Wcześniej, żeby wspomnienia były barwne, wyraziste i nie wyblakły wraz z upływem czasu trzeba uruchomić wszystkie zmysły i dać im się nasycić do woli. Otwieram więc moja kolekcję wspomnień z Krainy Mrozu i Troli. Ponieważ jestem wzrokowcem, to najpierw pojawia się zachwycający obraz naszej chatki, która witała nas przytulnym ciepłem od pierwszego do ostatniego dnia. Są tu uśmiechnięte twarze wszystkich osób, które w niej gościły. Wrzuciłam tu piękne, zimowe krajobrazy, śnieg cudownie skrzący się w promieniach słońca, bajeczne kolory podczas wschodów i zachodów, nocne niebo pełne gwiazd, które jeszcze nigdy nie były tak blisko, błękit wody meandrującej wśród stromych klifów, otulone śniegiem ogromne góry i maleńkie domki przeglądające się w jeziorze, a także uroczy witraż w kapliczce w Beitostolen mieniący się w nieśmiałych promieniach słońca. Kolejnym zmysłem jest słuch. Tu pojawia się skrzypiący pod butami śnieg, szczekanie naszych futrzastych słodziaków, spokojny, cierpliwy głos Mateusza wprowadzający nas w arkany jazdy na nartach i przede wszystkim wieczorne śpiewogrania ze szczególnym uwzględnieniem spontanicznego utworu wokalno-perkusyjnego z ostatniego wieczoru. Zmysł smaku doświadczał podczas tego wyjazdu prawdziwych orgii. Na zawsze zapamiętam swojskie smaki Markowych specjałów, nieznane mi wcześniej norweskie dania przygotowane przez Ninę i Hege i oczywiście przepyszne wypieki Karola. W mojej kolekcji jest też zapach pieczonego chleba, cynamonowych bułeczek i czystego, mroźnego powietrza. Dłonie najmocniej zapamiętały nasze gorące uściski, miękkość i ciepło psiego futra, cudowną puszystość drożdżowego ciasta, chłód śniegu po szaleństwach w jakuzzi oraz szorstką fakturę drewna kościoła w Borgund. Szósty zmysł (równowaga) także musiał się dość mocno napracować w ciągu tych paru dni, nie tylko podczas szalonych zjazdów, ćwiczeń techniki, ale i zwykłych, codziennych spacerów. Tej małej kolekcji wspomnień nie byłoby, gdyby nie ostatni siódmy zmysł – intuicja. To ona podpowiedziała, że warto porzucić na jakiś czas obowiązki oraz domowe pielesze i wyruszyć po przygodę – jak zawsze miała rację. Jeszcze raz dziękujemy wszystkim za wspólnie spędzony czas, Tobie Zbyszku za zorganizowanie tej fantastycznej przygody i liczymy na kolejne spotkania w niedalekiej przyszłości. No to by było na tyle tych moich i Krzysia refleksji. Myślę, że zasłużyłam na małe piwko. Skol !
Renia i Krzysiek Kapitan.
Zbyszku, Twój duch, wrażliwość, ciepło i życzliwość sprawiają, że czynisz wokół siebie zaczarowany krąg dobrych zdarzeń. Dziękuję, że mogłam w nich uczestniczyć. Też z rozczuleniem wspominam…Chciałabym jeszcze Was wszystkich spotkać. Pozdrawiam całą drużynę norweskiej przygody 2019
Danuta Kiczyńska.
SKÅL Kochani !!!
Wspaniała przygoda z wspaniałymi ludźmi, życie trzeba przeżyć w taki sposób aby niektóre momenty mile wspominać,, a wstyd się przyznać , pozdrawiam Karol całuski dla wszystkich…SKOL
Do zobaczenia Karolu 😉