Z pasji do Beitostølen – z Beitostølen do Bogów… SKÅL!!! styczeń 2019

Z pasji do Beitostølen – z Beitostølen do Bogów… SKÅL!!! styczeń 2019

Krótka historia jak powstał pomysł tego wyjazdu...

Pomysł tego wyjazdu mniej więcej narodził się w ten sposób i w takich okolicznościach:

Wyjeżdżając z Polski, zamknąłem za sobą pewien etap życia. Przestałem uczyć ludzi biegać na nartach i organizować szkolenia. Przestałem również startować w zawodach narciarskich. Zacząłem korzystać z tego, co próbowałem przekazać ludziom podczas moich szkoleń. Beztrosko biegając w miarę poprawną techniką w miejscach tak pięknych, jakie oferuje Norwegia, daje mi ogromną przyjemność. Dzięki tej przyjemności z biegania, docieram do pokładów radości i szczęścia, wynikających z tego co się robi w tej chwili i w tym miejscu. Możliwości doznań jakie dają narty biegowe są według mnie nieskończone.

Jeździłem w różne miejsca, odkrywając i poznając tutejszy biegówkowy Raj. Ciekawe jest to, że tak jak bardzo chciałem nauczyć moich uczniów biegać na nartach, tak bardzo zapragnąłem podzielić się z nimi tym, czego doświadczam biegając po Norwegii. Stęskniłem się trochę za ludźmi, których poznałem w Jakuszycach podczas moich szkoleń.  Poznałem tam bardzo wielu wspaniałych i ciekawych ludzi.

Takie przemyślenia często towarzyszyły mi podczas moich wędrówek. W ten sposób powstał pewien łańcuch zdarzeń, łączący je po kolei w jeden ciąg. Wszystko zaczęło pasować do siebie, dzięki czemu mogłem zrealizować swoje pragnienie. Pomysł zorganizowania tego tygodnia w Baitostølen narodził się właśnie w taki sposób. Było to oczywiste następstwo, które wykorzystałem, bez chwili namysłu.

Rok wcześniej pod koniec marca przyjechałem do Beitostølen na kilka dni. Biegałem i biwakowałem pod namiotem na obrzeżach gór Jotunheimen. Była przepiękna zima. Duży mróz, mnóstwo śniegu i magiczne światło tworzyły baśniową atmosferę. Podczas tego wyjazdu byłem z psem mojego serdecznego kolegi Łukasza. Łukasz wraz z rodziną polecieli do polski na kilka dni i poprosili mnie o zaopiekowanie się Brunem. Zabrałem Bruna na wycieczkę do Krainy Olbrzymów. Okazało się później, że niechcący zrobiłem mu niezłą szkołę przetrwania. Po powrocie, kiedy słyszał mój głos natychmiast zawracał i wiał ile sił w nogach :). Nie mogę powiedzieć, że o niego nie dbałem. Dostawał regularnie dobre jedzenie i pił ciepłą wodę z termosu. Byłem pewien, że go rozpieszczam :). Kiedy ja biegałem po fantastycznie przygotowanych trasach w miejscach jakie znajduje się raz na 100 lat. Bruno spał sobie słodko w samochodzie opatulony moją puchową kurtką. Oczywiście robiłem mu też rozgrzewające przebieżki, ale chyba ich nie polubił. Myślę, że było dla niego za zimno, temperatura przekraczała – 20 stopni. Trochę za zimno dla poduszkowca.

 

Podczas ostatniego wieczoru, kiedy szliśmy z Brunem rozbić namiot na nocleg, przytrafiła nam się niecodzienna przygoda. Odeszliśmy od parkingu jakieś kilka kilometrów, może 2 – 3. Wybrałem najbardziej odpowiednie dla nas miejsce, w którym rozbiłem namiot. Było już ciemno, nie pamiętam, która to była godzina. Przygotowałem dla nas spanie i odpiąłem Bruna ze smyczy. Niestety zapomniałem zamknąć namiot. Bruno skorzystał z nadarzającej się okazji i wyskoczył z namiotu. Pobiegł w stronę parkingu, gdzie zostawiłem mój samochód.

– No ładnie. – pomyślałem… – przecież jak go nie znajdę to on kurwa zamarznie… !!!

Czym prędzej założyłem narty i pobiegłem za uciekinieram. Kiedy dobiegłem do parkingu, stał tam jakiś duży samochód na światłach i dwoje starszych ludzi chodziło po parkingu z latarkami jakby czegoś szukali. Podszedłem do nich i zapytałem, czy nie widzieli czasem małego psa ?

– Tam jest. Odparł zapytany

– A pan nie widział czasem kilka godzin temu starszego wysokiego gościa z pulką? Prawdopodobnie udał się w tym kierunku, na swoją hyttę. – Pokazując kierunek w którym rozbiłem namiot.

– Tak widziałem kogoś takiego, ale chwileczkę, złapię tylko tego małego gałgana.

Bruno na szczęście nie uciekał. Było mu zimno, siedział pod samochodem i miał plan spędzić w nim noc. W samochodzie miał cieplutko, ale niestety, nie tym razem. Przywiązałem go do smyczy i wróciłem do tych ludzi.

– Tak widziałem go jakieś 4 godziny temu, był wysoki, ubrany na czarno i ciągnął transportową pulkę wypełnioną karnistrami z wodą.

– Tak, to on – odrzekli. – On ma 80 lat i problemy z sercem, wybrał się sam do hytty na weekend. Nie możemy się do niego dodzwonić i bardzo się martwimy.

– Gdzie jest ta hytta? Zapytałem.

– Jakieś 5 km w tym kierunku – odparł.

– Pobiegnę tam i sprawdzę, czy dotarł na miejsce.

– Naprawdę?

– Tak, dajcie mi swój numer telefonu, zadzwonię do Was jak go znajdę.

– Super. Dziękujemy Ci bardzo.

– Nie ma za co. – Odparłem z uśmiechem i pobiegłem z Brunem śladem, który odcisnęła pulka.

Było bardzo zimno, a my biegliśmy bardzo szybko, żeby się rozgrzać. Mniej więcej po pół godziny dotarliśmy do domku, w którym migotało światło palących się świec w środku.

– Bruno, to chyba tutaj…!

Zajrzałem do środka przez okno i zobaczyłem człowieka grzebiącego coś przy kominku. Zapukałem do drzwi, które po chwili się otworzyły. Stanął w nich bardzo wysoki, silny mężczyzna. Wyglądał na bardzo zdziwionego i w pierwszej chwili myślał, że się zgubiłem i potrzebuję pomocy. Wytłumaczyłem mu cel mojej wizyty i zadzwoniłem do Ivara, bo tak miał na imię facet z parkingu. Porozmawiali chwilę ze sobą, po czym oddał mi telefon i bardzo podziękował. Zamieniliśmy jeszcze kilka zdań, po czym wróciłem do namiotu. Po jakimś czasie dostałem sms od Ivara, że chciałby mi jakoś podziękować i spotkać się ze mną jutro w Beitostølen. Umówiliśmy się na godzinę 11,00. Po dobrej rozgrzewce przed snem położyliśmy się w namiocie i mimo – 22 stopniowego mrozu na zewnątrz, nam było ciepło.

Następnego dnia pojechałem do Baitostølen na umówione spotkanie. Umówiliśmy się w centrum na parkingu koło Kiwi. Byłem nieco wcześniej. Kiedy spacerowałem z Brunem po parkingu, po chwili przyjechał duży terenowy samochód. Ivar wychylił się prze okno i zaprosił mnie do auta.

– Wskakuj.

Wsiedliśmy do samochodu. Iwar bardzo mi dziękował za wczorajszą przysługę. W ramach wdzięczności dał mi butelkę dobrego czerwonego wina. Wypytywał mnie trochę o mój cel pobytu w Jotunheimen. Słuchał mnie z zaciekawieniem, kiedy opowiadałem mu o mojej pasji. Kiedy tak sobie rozmawialiśmy, obwoził mnie po całym miasteczku, w którym mieszkał i pokazywał mi swoje nowe inwestycje. Właśnie zaczął budowę kolejnych domów gościnnych. Okazało się, że Ivar to lokalny biznesmen hotelowy. Ma w Baitostølen ok 50 hytt, które wynajmuje gościom przez cały rok. Kiedy to usłyszałem, od razu zapaliła mi się lampka i opowiedziałem mu mój pomysł, który powstał w danej chwili w mojej głowie.

– To bardzo dobry pomysł – odparł z uśmiechem. – Przyjedź na wiosnę to pokażę Ci taką dużą hyttę. Teraz są tam goście, więc jej nie obejrzysz w środku, ale jest duża i tuż przy trasach biegowych. Mogą w niej mieszkać 23 osoby.

Tak właśnie narodził się pomysł tego tygodniowego pobytu w Beitostølen dla 22 osób.

galu.

Relacje kilku uczestników tej niepowtarzalnej przygody...

Wspaniała wyprawa z nauką i treningiem na biegowych nartach na wspaniałych trasach w krainie Wikingów. Wspaniali ludzie i atmosfera oraz miejsce jakim jest Beitostolen, cieszę się że mogłem poznać kontakt z Bogami!! Tyle ..Czacha…Skoll..

Karol Bromboszcz.

…trudno w kilku zdaniach wyrazić wrażenia, odczucia, refleksje z wyjazdu zorganizowanego przez Zbyszka  na narty biegowe do Beitestolen w Norwegii w terminie 8-15 stycznia 2019. Zacznę od samych nart, które były celem naszego wyjazdu – doświadczenia wizualne, rozmaitość tras – do wyboru zarówno w bezkresach płaskowyżów śniegowo – lodowych, czy też w leśnych zakątkach pośród zamarzniętych jezior dają człowiekowi poczucie oderwania się od ziemi i podróży w zimowy „kosmos”. Tym bardziej, że poczucie wolności wzmaga bezkres, przestrzenie i piękno jakie daje obcowanie z takimi krajobrazami – prawdziwy smak życia…
Do tego warunki ,  jakich było nam spędzać ten tydzień można porównać z niejednym dobrym hotelem – piękny dom położony na wzgórzu z przestronnym salonem, tarasem, zewnętrznym jakuzzi, sauną, pełnym zapleczem kuchennym otwierają spore możliwości by ten czas pomiędzy nartami doskonale wykorzystać na relaks, wypoczynek, wspólne muzykowanie, gry i rozmowy z innymi osobami. Zbyszek zebrał zespół tak  mocno zróżnicowanych ludzi z różnych stron kraju, paleta charakterów, peseli, że aż trudno sobie wyobrazić, że ta 20 osobowa grupa znalazła wspólny mianownik i przetrwała od pierwszego spotkania po sam koniec pobytu bez najmniejszego dysonansu i  zgrzytu – szacunek Zbyszku dla Ciebie, Niny i Mateusza za ogarnięcie tego wszystkiego w fantastyczny sposób – chylę głowę bardzo nisko. Nie sposób ubrać w słowa atmosfery  jaka nam towarzyszyła w czasie wszystkich dni – to trzeba po prostu przeżyć.
Warto również podkreślić pełen profesjonalizm w zakresie doskonalenia techniki nart biegowych na stadionie Beitestolen prowadzonej przez konkurujących ze sobą expertów (Zbyszek i Mateusz) młodego i średniego pokolenia, którzy z cierpliwością i uwagą wskazywali błędy, uczyli dobrej techniki zarówno w stylu klasycznym jak i łyżwowym – była również okazja by wspomagać się na trasach psami zaprzęgowymi – również niepowtarzalne doświadczenie.
Ktoś może zapyta czy były jakieś minusy na tym wyjeździe – oczywiście – chciałoby się skubnąć te wszystkie trasy, połknąć i zapamiętać widoki pięknych gór Olbrzymów – ale 7 dni to trochę za krótko… niestety… przy odrobinie szczęścia można zobaczyć zorzę polarną w tych okolicach – nam się nie udało – ale za to widok ugwieżdżonego nieba w zaciemnieniu był równie fascynujący!!!
Serdecznie polecam taką przygodę każdemu-  taki „zimowy kosmos na ziemi”

Tomek Król 

Zbyszku,

Po raz kolejny chcieliśmy Ci podziękować za zorganizowanie naszego spotkania w Beitostolen! Wszystko było na 1000%… Miejsce, dom, ludzie, których do siebie przyciągasz jak magnes… Bo ten wspaniały tydzień stworzyłeś Ty i Ci którymi się otaczasz, bez nich wszystkich – to byłby kolejny sportowy wypad w góry, a tak to była taka eksplozja pozytywnej energii.

Ważne było to, że każdy mógł wybrać sposób w jaki spędzi ten tydzień. Gdzie pojedzie w góry, w jaki sposób może pomóc i jak spędzać czas razem. Zabrałam ze sobą książkę, nawet nie miałam czasu jej wyjąć z torby… Każdy z nas miał na pewno jakieś oczekiwania, ale nas wszystko zaskoczyło pozytywnie, nie sądziłam że to w ogóle jest możliwe.

Spotkaliśmy mnóstwo ciekawych osób – każdy ze swoją historia i pasją życia. Górskie wyprawy…. Kulinaria Marka, zapach świeżego chleba i bułeczek Karola… Kolacja norweska Niny i Hege… Opowieści Wojtków… Wycie psów… Tańce, hulanki, swawole …

Myślę, że warto to byłoby powtórzyć – obojętnie jaką porą roku, chociaż tego pierwszego razu nigdy nie da się powtórzyć. Uściski gorące dla Ciebie i Niny!  Mam nadzieję, że uda nam się spotkać w tym roku. 

Mariola i Przemek Skowrońscy.

Na jednej z koszulek mam napis: „Kolekcjonuj wspomnienia a nie rzeczy” i tak sobie myślę, że najważniejsze żeby z każdej podróży przywieść przede wszystkim jak najpiękniejsze wspomnienia. Wcześniej, żeby wspomnienia były barwne, wyraziste i nie wyblakły wraz z upływem czasu trzeba uruchomić wszystkie zmysły i dać im się nasycić do woli. Otwieram więc moja kolekcję wspomnień z Krainy Mrozu i Troli. Ponieważ jestem wzrokowcem, to najpierw pojawia się zachwycający obraz naszej chatki, która witała nas przytulnym ciepłem od pierwszego do ostatniego dnia. Są tu uśmiechnięte twarze wszystkich osób, które w niej gościły. Wrzuciłam tu piękne, zimowe krajobrazy, śnieg cudownie skrzący się w promieniach słońca, bajeczne kolory podczas wschodów i zachodów, nocne niebo pełne gwiazd, które jeszcze nigdy nie były tak blisko, błękit wody meandrującej wśród stromych klifów, otulone śniegiem ogromne góry i maleńkie domki przeglądające się w jeziorze, a także uroczy witraż w kapliczce w Beitostolen mieniący się w nieśmiałych promieniach słońca. Kolejnym zmysłem jest słuch. Tu pojawia się skrzypiący pod butami śnieg, szczekanie naszych futrzastych słodziaków, spokojny, cierpliwy głos Mateusza wprowadzający nas w arkany jazdy na nartach i przede wszystkim wieczorne śpiewogrania ze szczególnym uwzględnieniem spontanicznego utworu wokalno-perkusyjnego z ostatniego wieczoru. Zmysł smaku doświadczał podczas tego wyjazdu prawdziwych orgii. Na zawsze zapamiętam swojskie smaki Markowych specjałów, nieznane mi wcześniej norweskie dania przygotowane przez Ninę i Hege i oczywiście przepyszne wypieki Karola. W mojej kolekcji jest też zapach pieczonego chleba, cynamonowych bułeczek i czystego, mroźnego powietrza. Dłonie najmocniej zapamiętały nasze gorące uściski, miękkość i ciepło psiego futra, cudowną puszystość drożdżowego ciasta, chłód śniegu po szaleństwach w jakuzzi oraz szorstką fakturę drewna kościoła w Borgund. Szósty zmysł (równowaga) także musiał się dość mocno napracować w ciągu tych paru dni, nie tylko podczas szalonych zjazdów, ćwiczeń techniki, ale i zwykłych, codziennych spacerów. Tej małej kolekcji wspomnień nie byłoby, gdyby nie ostatni siódmy zmysł – intuicja. To ona podpowiedziała, że warto porzucić na jakiś czas obowiązki oraz domowe pielesze i wyruszyć po przygodę – jak zawsze miała rację. Jeszcze raz dziękujemy wszystkim za wspólnie spędzony czas, Tobie Zbyszku za zorganizowanie tej fantastycznej przygody i liczymy na kolejne spotkania w niedalekiej przyszłości. No to by było na tyle tych moich i Krzysia refleksji. Myślę, że zasłużyłam na małe piwko. Skol !

Renia i Krzysiek Kapitan.

Zbychu! Co tu dużo pisać, nawet 2 miliony słów nie oddadzą tej frajdy jaką mieliśmy przez ten tydzień. Wszystko zagrało na medal ponieważ ekipę tworzyli ludzie na medal. Od strony sportowej, jak najbardziej dobrze, każdy sobie biegał (chodził) w swoim tempie. Lekkie wypady uzupełnione były przez techniczne zajęcia prowadzone przez Mateusza. Super się tego słuchało. Do tego mieliśmy za towarzyszy Kallę, Charliego i Arwen. Wojtek pierwszy to kawał dobrego drania o dobrym sercu, Wojtek drugi – super ojciec, którego najlepszym odbiciem jest Layla, dziewczynka o niesamowitej delikatnosci i naturalnej charyzmy. Tego tandemu nie sposób nie było lubić. Mateusz – zapraszam do siebie pożnym latem, a w zimę, jak sam mowiles, nie odpuścisz mi tej łyżwy. Maciek – współlokator, świetny kierowca i kompan. Karol, Marek – kolejno kucharz i piekarz. Bez nich ten wyjazd nie byłby taki sam. Jedzenie jakie jedliśmy będę wspominał na długo: maślane bułeczki z cynamonem i cukrem, bułeczki z rodzynkami, chałki, chleby na zakwasie. Do tego szaszłyki, bigos, hamburgery z łosia i sarnina, którą świetnie Marek zamacerował w wodzie z przyprawami. Nina i Hege – dzięki dziewczyny za przypomnienie jak smakuje gotowana brukiew (Kålrot) No i ten Pinnekjøtt + Aquavit. No i na koniec Ty Zbychu, bez Twojego pomysłu byśmy razem tego wszystkiego nie przeżyli 🙂 PS. Jam session do rana – tam królował blues. w kontakcie!

Andrzej Kucharczyk.
 

Zbyszku, Twój duch, wrażliwość, ciepło i życzliwość sprawiają, że czynisz wokół siebie zaczarowany krąg dobrych zdarzeń. Dziękuję, że mogłam w nich uczestniczyć. Też z rozczuleniem wspominam…Chciałabym jeszcze Was wszystkich spotkać. Pozdrawiam całą drużynę norweskiej przygody 2019 😀

Danuta Kiczyńska.

3 komentarzy

Wspaniała przygoda z wspaniałymi ludźmi, życie trzeba przeżyć w taki sposób aby niektóre momenty mile wspominać,, a wstyd się przyznać , pozdrawiam Karol całuski dla wszystkich…SKOL

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *